Absurdalia Cafe – absurdalnie dobre miejsce!

 

 

Dobra Dusza

Ej, wiesz… musimy iść do Absurdaliów! Mają świetne menu, kawy wszystkich rodzajów na dowolnym rodzaju “mleka”,

więc coś dla ciebie. Jest przytulnie, a pieseły zawsze mogą liczyć na miseczkę wody. Bardzo pozytywne miejsce!

Ja

Tak? Więc idźmy tam! Im szybciej, tym lepiej!

 

 

Po raz pierwszy wpadłam do Absurdaliów jeszcze w zimie, z komputerem, żeby pisać (jak zwykle). Kierowana niecierpliwością i ciekawością poszłam tam bez Dobrej Duszy. Wnętrze od razu mi się spodobało, a dobra energia utrzymująca się w powietrzu zachwyciła. Pomyślałam: “tu jest jak w domu i to takim z najpiękniejszych wyobrażeń!”. No ale to, że ładnie i klimat przyjemny, jeszcze nie gwarantuje sukcesu i że będę “bywać.” Menu i obsługa też muszą dać radę. Chyba się udało…

 

 

Moje absurdalne początki w towarzystwie doskonałej zimowej herbaty różanej i ciasta czekoladowego dla miłośników czekolady. Ono jest czystą harmonią!
Moje absurdalne początki w towarzystwie doskonałej zimowej herbaty różanej i ciasta czekoladowego dla miłośników czekolady. Ono jest czystą harmonią!

 

 

W sposób całkowicie niekontrolowany zaistniała absurdalna miłość

 

 

Miło tu, nie sądzisz?
Miło tu, nie sądzisz?

 

 

Do rzeczy, kobieto!

 

No więc jesteśmy w Krakowie, na Podgórzu, w Absurdaliach serwujących m.in. szeroki wybór herbat, dziwacznych kaw oraz napojo-deserów. Są też różnorodne smakołyki na ząb – na słodko i na słono. Możesz więc wpaść nie tylko na rozkoszną porcję cukru, ale również na pożywny lunch. Ja tam zawsze jakoś wpadam w kawiarniany nastrój, więc nie próbowałam jeszcze konkretów. Czas to chyba zmienić!

 

Dobrze się tu pisze, dobrze siedzi i nieźle rozmawia. Mają nawet całkiem wygodne łóżko (albo dwa, jak dwie sale). Można na nim usiąść na przykład z ulubionym… komputerem! Wnętrze jest przytulne, ciepłe i domowe w najlepszym znaczeniu. Nie można mu też odmówić nowoczesności. Na ścianach znajdują się całkiem ładne obrazy ładnych kobiet. Te ładne kobiety są naprawdę ładne! Na dodatek w Absurdaliach jest bardzo dużo światła. Mogłabym mieszkać w takim miejscu!

 

Czyje to będzie miejsce?
Czyje to będzie miejsce?

 

ATMOSFERA:

 

  • wystrój – jest jasno, świetliście, domowo i przytulnie… no i jest łóżko (a nawet dwa), i ładna poduszka, i ładne panie na ścianach
  • muzyka – nienachalna, instrumentalna, na tyle subtelna, że stanowi dobre tło do rozmów i knucia czegoś niedobrego. W skrócie: wycisza a nie drażni
  • ekstrasy – przestrzeń przyjazna dla zwierząt, toaleta przyjazna dla ludzi, prąd dla laptopów, no i łóżka (ponad wszystko)
  • gry planszowe i tony książek – nic tylko grać i czytać, jeśli akurat nie wpadłeś z własnym pomysłem!

 

 

Poza tym mają fajną poduszkę! Brałabym!
Poza tym mają fajną poduszkę! Brałabym!

 

MENU:

 

  • nieziemskie i absurdalne – pełne 8/8
  • słodkości to absurdalny festiwal doskonałości – ciasta i ciastka nie tylko cieszą oko, ale do tego smakują wspaniale
  • szeroki wybór herbat – moje serce skradła szczególnie sezonowa herbata zimowa z syropem różanym i płatkami róż (jeśli wciąż tam jest, wal śmiało i próbuj!)
  • nawet szerszy wybór kaw – i to nie tylko tzw. standardów, ale również cudacznych połączeń typu latte słony karmel czy “Donatan” (patrz poniżej)
  • świeżo wyciskane soki, smoothies, koktajle bez i alkoholowe, śniadania, panini, sałatki i lunch menu wciąż przede mną!

 

 

Oto przesławny Donatan. MUSIAŁAM. Wygląda jak eksplozja cukru? Otóż dzięki harmonijnej kompozycji gorzkiej kawy i słodkiej czekolady, napój jest W SAM RAZ. Naprawdę spodziewałam się, że całość będzie słodsza! Jeśli doskwiera Ci głód, zamawiaj - zjesz i napijesz się w jednym, jak wskazuje dekoracja. Ciekawa propozycja, prawda?
Oto przesławny Donatan. MUSIAŁAM. Wygląda jak eksplozja cukru? Otóż dzięki harmonijnej kompozycji gorzkiej kawy i słodkiej czekolady, napój jest W SAM RAZ. Naprawdę spodziewałam się, że całość będzie słodsza! Jeśli doskwiera Ci głód, zamawiaj – zjesz i napijesz się w jednym, jak wskazuje dekoracja. Ciekawa propozycja, prawda?

 

OBSŁUGA:

 

  • wspaniała, mimo że w połowie “samo” – podchodzisz do baru i zamawiasz, po czym smakołyki do stolika dostarcza Ci bardzo miła pani (a może raczej dziewczyna? Tam są same fajne dziewczyny!)
  • człowiek czuje się jak w domu niezależnie od płci, wieku i zainteresowań (taka aura i tacy ludzie pracują w Absurdalia Cafe)
  • naprawdę można gadać głupoty do tych wszystkich fajnych dziewczyn!

 

Podsumowując, obsługa jest cudowna, miła, rozmowna i zawsze pomocna. Miejmy nadzieję, że tak pozostanie! Absurdalia mogłyby oferować szkolenia z uprzejmości, kultury i doskonałej obsługi klienta mniej udolnym kolegom – nie tylko z branży!

 

 

Kosmos!
Kosmos!

 

 

LOKALIZACJA:

 

Cudowne krakowskie Podgórze z niepowtarzalnym klimatem! Jest gdzie pochodzić przed i po wizycie w Absurdaliach! Wisła w okolicy, nawet wodę można pooglądać i poprzepychać się między tłumami (jak ja dziś)

Dokładniej: ul. Kazimierza Brodzińskiego 6 – dosłownie osiem kroków od Kładki Bernatka

 

MINUSY:

 

Nie można zrobić rezerwacji na weekend (co z ludźmi, którzy wpadli do Krakowa na weekend i BARDZO chcą odwiedzić to miejsce?)

 

 

KOCHAM TO MIEJSCE!

 

Absurdalia Cafe zrobiły konkurencję wszystkim kawiarniom, które do tej pory lubiłam. Cafe Magia, Cytat Cafe (inspirujące miejsce!!!), Mleczarnia, Bunkier Cafe czy Cheder są w tarapatach, to znaczy… nie mogę przestać chodzić do Absurdaliów.

 

Czy ta faza kiedyś przejdzie?

 

Ocena: 7,5/8 (bo rezerwacje)

 

Słynne łóżko i ładna dziewczyna!
Słynne łóżko i ładna dziewczyna!

 

No weźże leć na Podgórze doznać szczypty absurdu!

 

Lubię siadać na jeżowcach. Dziennik pokładowy, część 1: wskazówki

 

Lubisz siadać na jeżowcach? Tak? Nie? Sam(a) nie wiem.

 

Jeśli jak ja jesteś fanem ekstremalnych doznań i silnych emocji, polecam przysiąść lub chociaż otrzeć się o jeżowca, najlepiej przez przypadek. Wtedy, znienacka, cieszy najbardziej. To niezwykłe doświadczenie potrafi pozostawić nietrwały ślad w postaci wyglądających na wysypkę kropeczek na Twoim pośladku/udzie czy gdzie tam chcesz. Jeżowiec może nawet wpuścić Ci jad! Najlepiej, kiedy parę kolców się wbije, przynajmniej jest co wybierać!

 

Tak, takie atrakcje mogą Cię spotkać na morzu. Jeśli masz pecha lub bywasz nieuważny(a) jak ja to nawet więcej niż raz!

 

Ta limuzyna grzecznie stoi w porcie znudzona… Za to ego właściciela musi być całkowicie zadowolone!

 

Niedawno spędziłam tydzień na jachcie (po raz pierwszy), w grupie świeżo poznanych ludzi. Mieliśmy wielkie szczęście, bo dopasowaliśmy się na tyle, że byliśmy w stanie funkcjonować bez kłótni i p(b)ijatyk na pokładzie. Mało tego, udało nam się osiągnąć porozumienie także w kwestii wspólnych finansów, destynacji i kolacji. Uważam to za sukces!

 

Ciasno ale własno, jak mawia klasyk!

 

Jaka była nasza trasa?

 

  1. Marina Alimos Kalamaki
  2. Przylądek Sunio
  3. Maleńka wyspa Kythnos
  4. Wyspa Poros
  5. Port Vathy na Półwyspie Methana
  6. Epidavros na Peloponezie
  7. Marina Alimos Kalamaki na zakończenie

 

 

 

 

Gdzie zaczynasz, tam kończysz. Proste prawo. Marina Alimos Kalamaki ma tę zaletę, że posiada bezpłatne prysznice i toalety na lądzie. Co prawda oferuje zimną wodę i drzwi bez zamków w rejonie ubikacyjnym, ale to zawsze miła odmiana dla klaustrofobicznej łazieneczki na pokładzie, gdzie wszystko, co nalane trzeba spuścić w dół siłą własnych mięśni. Tak, żeglarze spuszczają do mórz i oceanów wodę z mycia i mocz. Nie trzeba chyba wspominać, że papier toaletowy i inne śmieci wrzuca się do worka, a cięższe sprawy zaleca się robić na lądzie? No dobra, wspomniałam o tym, bo to ważne.

 

Marina Kalamaki nie posiada niestety w pobliżu przyzwoitych knajpek, w których można by zjeść grecką klasykę lub napić się dobrego frappé* w dobrej cenie, ale nie można mieć wszystkiego! Możemy się za to napić średniej kawy w wyższej = turystycznej cenie w Dia Noche, gdzie panuje całkiem nieturystyczna metoda obsługi klientów… albo właśnie turystyczna? Jakkolwiek by jej nie określić, podsumowanie zawiera się w prostych acz wymownych słowach “byle jaka”.

 

Ostatni wieczór w marinie Kalamaki uświetnił naprawdę malowniczy zachód słońca!
Ach te zachody słońca! Można się rozmarzyć!

 

Jak to się robi na jachcie?

 

Płyniesz w świat pierwszy raz? Jeśli tak, to sprawdź poniższe wskazówki:

 

  1. Na pokładzie robimy wspólny budżet na okrętowe paliwo, postoje w portach i zakupy żywnościowo-niezbędne. Błogosławiony skarbnik zarządza całym funduszem. Czasem nawet ochotnik zgłasza się sam z siebie!
  2. Gdziekolwiek się przemieszczasz, trzymaj się choć jedną ręką. Gdy fale zarzucają łódką, łatwo o siniaki, wywrotki, ofiary w ludziach i przedmiotach.
  3. Nie schodź pod pokład w trakcie podróży chyba, że masz bardzo pilną potrzebę, żelazny żołądek albo upośledzony błędnik. Zdrowe błędniki gwarantują nudności!
  4. Oszczędzaj wodę, bo więcej niż w zbiornikach nie będzie, chyba że dobijecie do portu.
  5. W trakcie rejsu nie doładujesz swojego sprzętu elektronicznego, chyba że ładowarką samochodową. Przecież nie jesteś na lądzie! Nie ma co liczyć na standardowe napięcie w gniazdkach!
  6. Warto mieć ze sobą buty do wody (chyba, że uwielbiasz stawać na jeżowcach), maskę i rurkę do nurkowania (dla dobrych podwodnych widoków).
  7. Trzeba zabrać więcej niż jeden strój kąpielowy i dużo kremu do opalania.
  8. Nawet gdy buja, możesz gotować wodę albo inne frykasy, bo kuchenka w mesie ma specjalne uchwyty. Mimo wszystko nie polecam z przyczyn żołądkowych!
  9. Nagłe wstawanie po przebudzeniu do pozycji “siedzącej” może się skończyć guzami. Sufit jest bardzo blisko powierzchni Twojego łóżka.
  10. Jedz przed wypłynięciem. Wtedy wszystko staje się łatwe, przyjemne i strawliwe.
  11. Nie warto pływać wokół jachtu podczas postoju – wszystko co wypłynie z łazienek jest w pobliżu!
  12. Dokładne sprawdzenie pieniędzy otrzymanych w kantorze jest ważne! Dostałam 5 hrywien zamiast 5 euro, ale zorientowałam się dopiero w Grecji… Dobrze, że “pomyłka” nie dotyczyła 50 euro!
  13. Gdy otwierasz lodówkę, zawsze trzymaj uchwyt jedną ręką, w przeciwnym razie pokrywa spadnie i obije Ci drugą rękę. Sama sprawdzałam!
  14. Zawsze sprawdź(cie) na początku, czy wszystkie zbiorniki, światła i inne funkcje jachtu są w doskonałej kondycji, żeby zminimalizować przykre przygody i ewentualne przepychanki przy oddawaniu łodzi.
  15. Pamiętaj o jednej parze zabudowanych butów. Mogą się przydać, gdy rozwalisz sobie palec albo chcesz się bezpiecznie wspiąć na górę!

 

Przygód nie brakowało, oj nie i zabudowane buciwo się przydało!

 

To chyba wszystko w temacie podstawowego przetrwania na jachcie i niezbędnego ekwipunku. Jakby Cię coś jeszcze gnębiło, wal śmiało!

 

Będzie więcej!

 

 

* Co ciekawe frappé* powstało właśnie w Grecji, kiedy jeden pracownik Nestlé z braku laku ukręcił kawę rozpuszczalną z duuużą pianką na zimnej wodzie!

 

PSsst. Do miejsca ze zdjęcia wyróżniającego nie dotrzesz inaczej niż jachtem/katamaranem etc. To urokliwe maleństwo leży gdzieś na środku morza!

Magia zimową porą (w lecie też da radę!)

 

Para wkracza przez portal do nowej rzeczywistości. Ku ogólnemu zdziwieniu, w środku przebywają same koty. Część siedzi wygodnie na kanapach i w fotelach, sącząc gorącą czekoladę, grzańce czy zimowe herbaty i miaucząc między sobą z przekonaniem. Pozostałe koty biegają po całej sali wnosząc i wynosząc talerze, kubki i resztki. Robią to z pełną gracją. Mężczyzna mruga nerwowo kilkukrotnie. Najwyraźniej nie przywykł do odrobiny magii w swojej codzienności.

 

M

Do której Krainy Czarów zabrałaś mnie tym razem? Nie mówiłaś nic o Narni.

A

To nie Narnia! To miejsce jest nawet lepsze!

M

No dobrze, to gdzie jesteśmy? W Kocim Królestwie?

A

Prawie.

 

Dziewczyna mruga i uśmiecha się tajemniczo.

 

A

Nie podoba ci się tutaj?

M

Podoba, ale jest tu bardzo osobliwie. Jakoś nie umiem sobie wyobrazić, że obsługują mnie koty… To zazwyczaj działa w drugą stronę. My je obsługujemy. Szalona dziewczyno, gdzie ty mnie zabrałaś…

 

Mężczyzna śmieje się i nie umie opanować zaskoczenia. Rozgląda się po zakoconej sali.

 

A

Nie chciałeś być na zimnie, więc masz! Jesteśmy w Magii. Czujesz?

M

Magii?

A

Tak. Nie widzisz tego?

 

Mężczyzna rozgląda się po dziwacznie urządzonym pomieszczeniu, mruga kilkukrotnie, przeciera oczy i ku jego zdziwieniu wszystkie koty znikają. Zamiast tego na ich miejscach pojawiają się ludzie – mniej lub bardziej koci. Ci najkoćszszy spozierają na nowo przybyłych bez mrugnięcia okiem…

 

 

Czy ta bajeczka ma coś wspólnego z rzeczywistością? Wiesz (że ma)

 

bo jest takie miejsce, gdzie czasem widuję koty, często jem dobrze rzeczy i miewam cudowne pogawędki

 

Całkiem tu przytulnie, prawda? Wpadałabym w takie mrozy. Wpadasz ze mną?

 

Gdzież to?

 

Nazwa mówi sama za siebie

 

Cafe Magia

 

Jakoś takoś przypadki złożyły się w doskonałą całość, sprawiając, że gdy któregoś dnia tu wpadłam, okazało się, że będę wpadać jeszcze wiele razy i tak do (niemożliwego) znudzenia*

 

 

Dlaczego?

 

 

Bo: wystrój, menu i ludzie oraz niezastąpiony kot Hipolit, który czasem wskoczy na kolano

 

 

Co Cię czeka?

 

 

MENU, ostrzegam, że przytoczę tylko to, czego sama spróbowałam (a jest duuużo więcej):

 

Magiczny wrap. Sprawdzisz kotku, co jest w środku?

 

  • pyszne ciasta – sernik z białej czekolady, tarta czekoladowa z owocami czy ciasto marchewkowe to prawdziwe cuda
  • smaczne konkrety – wrapy/tosty z różnościami, np. z wędzonym łososiem rucolą i parmezanem albo z indykiem, oscypkiem i żurawiną, doskonała zupa pomidorowa czy też pierożki – mój typ to szpinak i kurczak
  • dobre napoje – gorąca czekolada, kilka interesujących rodzajów kaw i herbat, pyszne alkoholowe grzańce

 

Pierogi cudów – w środku smakowitości, a na wierzchu, na życzenie, brak cebuli (to tak na wypadek, gdybyś nie mógł, jak ja)
Gorącą czekoladę też mają dobrą. No może nie tak dobrą jak ta, którą sama robię, ale pod żadnym pozorem nie pogardzę! Można dostosować poziom gęstości!

 

ATMOSFERA, na którą wpływają:

 

  • wystrój – wnętrza wypełnione są meblami różnych kolorów i rozmiarów, a wszystko całkiem nieoczekiwanie do siebie pasuje, przypominając jedno z pomieszczeń w Hogwarcie (nazwa zobowiązuje); dekoracje stolików przyjemnie nawiązują do sezonu i aury
  • muzyka – zależnie od pory dnia leci coś, co może zainspirować – fortepiany, stare amerykańskie klasyki, pop z kategorii tych mniej chamskich albo przedświąteczne hity (moje ulubione!)

 

OBSŁUGA:

 

  • bardzo miła, pomocna, chętnie znosząca moje dziwactwa i wielogodzinne posiadywanie
  • potrafi umilić godziny pisarskiej pracy przyjemną konwersacją

 

LOKALIZACJA:

 

Plac Mariacki 3 – zauważ, że do Magii prowadzi najprawdziwszy portal!

 

OSTATNIE SŁOWA

 

Cafe Magia to jedno z moich pierwszych ulubionych miejsc na inspirującej mapie Krakowa. Działa bardzo pozytywnie, bo nie tylko ma wyjątkową atmosferę i miłych pracowników, ale też doskonałe menu. Jak wiadomo, nie trzeba mnie namawiać do odwiedzin, gdy serwuje się pyszności w dobrej jakości. Planuje dalej się naprzykrzać i spędzać tam niemożebnie dużo czasu! Część Cudowności powstaje własnie TAM!

 

Ocena: 8/8 (i nie, nikt mnie nie przekupił – no prawie…)

Kot Hipolit, jemu to wszystko wolno!

 

To kiedy widzimy się w Magii?

 

 

* Zasada Znudzalności jak widać nie zawsze obowiązuje i chwała za to (komu?)

Dragon Hills SPA – dom w pigułce?

Jest czwarta nad ranem w sobotnią noc (a może noworoczny “świt”?). Wychodzisz właśnie z klubu ze znajomymi. Jesteście zmęczeni dzikimi pląsami polewanymi litrami alkoholu. Marzysz o kilku rzeczach. No właśnie, o czym?

  • o śnie?
  • o wannie lub prysznicu?
  • o jakimś “zdrowym” nocnym szamaniu, np. o kebabie?
  • o relaksie rodem ze SPA?
  • a może po prostu o tym, żeby domownicy nie zobaczyli Cię w tym stanie?

Najlepiej, gdyby dało się zrealizować wszystko na raz i to za nieduże pieniądze, prawda?

 

To możliwe, tylko trzeba wiedzieć gdzie

 

No i tu pierwsze rozczarowanie: niestety nie w Polsce.

Nic mi nie wiadomo o tym, żeby w Polsce istniało takie miejsce, niedroga restauracjo-myjnio-sypialnia, do której możesz wejść i za parę złotych przenocować (jedzenie dodatkowo płatne). Szamponik, mydło, ręcznik i ubranie wliczone w opłatę za wstęp. Żyć, nie umierać.

Takie atrakcje znajdziesz za to w Korei pod groźnie wyglądającą nazwą jjimjilbang (찜질방), która oznacza łaźnię parową. Za mniej więcej trzydzieści złotych możemy spędzić w niej do dwunastu godzin bez przerwy. Tak to przynajmniej wygląda w jednej z najbardziej popularnych łaźni w Seulu, czyli w Dragon Hills SPA.

Guano z pomarańczą, ale robi wrażenie. W Azji ludzie chyba lubią guano.

Co relaksującego oferujecie?

 

“Na Smoczych Wzgórzach” spędziłam leniwe godziny, mocząc się w basenach z wodą o różnych właściwościach i pocąc się radośnie w kilku rodzajach sauny. Na wszelki wypadek dodam, że w części „wodnej” chodzimy jak nas Bozia stworzył, a przed wejściem do któregokolwiek basenu należy się umyć pod prysznicami niedaleko wejścia do łaźni (po to nam to mydełko i szamponik). To obowiązkowe! Nie przynośmy wstydu białej rasie, wskakując do basenu na hurra i bez pomyślunku. Strefa z basenami, czy też wannami, jest podzielona ze względu na płeć, więc nie trzeba się obawiać pożądliwych spojrzeń płci przeciwnej. Nie można też wnosić telefonu (kto by pomyślał?). W damskiej strefie mamy dwie sauny, jedną aromatyczną, wilgotną i bardzo przyjemną oraz drugą niemożebnie gorącą, suchą i zabójczą. Byłam w stanie wytrzymać tylko przy podłodze i to kilka chwil, ale trzeba pamiętać, że ja z tych, którzy źle znoszą nadmierny upał.

Chłopaki leżą – smartfon to mus. Na wypadek gdybyś miał wątpliwości – w tej sali są też gigantyczne telewizory ścienne, ale panowie po prostu zalegają.

W części „parowej” i bardziej publicznej nosimy strój wręczony przez obsługę, specjalną piżamkę (patrz powyżej). Tam też możemy zobaczyć się z naszymi znajomymi płci przeciwnej (patrz powyżej). Niektóre sauny wyglądają jak nieduże paleniska, inne przypominają grobowce (patrz poniżej). Dwie piramidy, z których w jednej unosi się woń różnorakich ziół, to moje faworytki!

Tak, tam naprawdę wszystko jest żółte, złote, prawie że gotowane. Na bogato? A może po prostu ma nam być “cieplej”?

Jest też mroźne pomieszczenie, gdzie możemy zobaczyć się z bałwankiem. Tam to dopiero jest chłodzenie, przed kolejną sesją w “piecu”. W niektórych gorących komnatach kamienie parzą stopy, a przed wejściem do środka widnieje komunikat, że nie należy wchodzić boso, ale kto by tam przestrzegał reguł, no nie?

Pingwiny zapraszają!

Największe wrażenie robi gigantyczny piec (podobno sauna, phi), w którym temperatura osiąga taką wartość, że ja osobiście mogłam tam jedynie wbiec i po całej sekundzie uciec, przeklinając ból wywołany temperaturą. Moje towarzystwo wytrzymało dłużej, bo ponad 10 sekund – to zacne osiągnięcie. Kto podejmuje wyzwanie?

Ciekawe jaki jest rekord i ile wytrzymują tam Koreańczycy? Warto wskoczyć choć na chwilę do “pieca” i sprawdzić swoje możliwości.

 

Strawa

 

Gdyby naszedł Cię nagły głód, możesz posilić się na przykład… zestawem trzech jajek na twardo.

Co zawiera? Jajko standard, wędzone i z ognia (prawdopodobnie grillowane). Każde smakuje inaczej. Wyraźnie czuć ich nietuzinkowy smak. Polecam spróbować, jeśli ktoś będzie miał okazję. To nie tylko pożywna, ale też interesująca przekąska. Z przyczyn wymienionych powyżej nie udokumentowałam jedzonka.

Kto oglądał koreańskie dramy, skojarzy wszystko – jajka, ubrania, sale do spania i przesiadywania, i tak dalej. Na wypadek, gdybyś nie miał ochoty na jajka dostępne w „strefie wodnej” (czyli tam gdzie biegamy nago), masz jeszcze okazje zjeść koreański specjał w jednej z restauracji w „strefie parowej”. Do wyboru do koloru – konkrety, porządne dania (m.in. ryż z omletem i keczupem na wierzchu, nie pytaj… i inne takie), a także dobre desery, jak lodowe smakołyki z mango. Czym byłoby życie bez dobrego deseru po wysiłku?

 

Więcej niż możesz sobie wyobrazić

 

Dragon Hills SPA to nie tylko sauny i baseny uzdrowiskowe. W rzeczywistości to kilkupiętrowy kompleks relaksacyjny z iście wyspiarskim klimatem. Przemiła ahjumma chętnie udzieli nam masażu czy innego zabiegu pielęgnacyjnego za dodatkową opłatą – ja dziękuję, ale może Ty?

Na ostatnim piętrze można sobie pośpiewać na karakoe i napić się godnego trunku z procentami. Bar wydaje się być całkiem na poziomie, a wszystko pod dachem z najprawdziwszego nieba. Jest też basen, ale tam już pływamy w strojach kąpielowych! Koniec z golizną, wdzięki zostały docenione.

Uwierz, to basen pod gołym niebem. Całkiem milusio, nie sądzisz?

Dla uzależnionych od elektroniki nie zabraknie atrakcji w postaci telewizji czy automatów do gier. Ilość? W opór.

 

Szara, tj. miętowa rzeczywistość

 

Tylko czy po imprezie myślimy o tym wszystkim? Nie do końca.

Po libacji prawie każdy chce spędzić szczęśliwe chwile w pozycji horyzontalnej – co jest możliwe w leżakowniach, oczywiście na podłodze (w Azji jesteśmy, ludki drogie!). Podłoga potrafi być naprawdę wygodna.

Dragon Hills SPA i inne jjimjilbangi polecają się strudzonym wędrowcom i podpitym imprezowiczom. Gdyby z jakiegoś powodu przepadł Ci nocleg, łaźnia parowa Cię uratuje, no chyba, że akurat wylądujesz na Jeju, ale to już inna historia…

Koniecznie odwiedź Dragon Hills SPA, jeśli będziesz w Seulu. Tanio i przyjemnie. Niecodzienne doświadczenia gwarantowane!

Wystarczy, że wysiądziesz na stacji metra w Yongsan-gu. Wrzucam obrazek, bo obrazki mówią więcej, niż 1000 słów. Nie musisz dziękować.

Gdzie znajdziesz lisie królestwo?

Lubisz lisy? Ja całkiem, całkiem i wiem, że na Ziemi jest co najmniej jedno lisie królestwo i…

 

… byłam tam. Czyli gdzie?

 

W Fushimi Inari-taisha (伏見稲荷大社).

 

Słyszeliście o tym miejscu? Możliwe, że nazwa nic Wam nie mówi na pierwszy rzut oka, ale taki widok na pewno spotkaliście w niejednej gazecie, w telewizji czy w Internecie:

I uwierzcie mi – zrobienie takiego zdjęcia graniczy z cudem, to kwestia sekund. Cyk i trzy sekundy później (i wcześniej) już ktoś włazi w kadr… no dobra, dwie. Japonia, ot co.

 

Ale o co chodzi?

 

Położona w Kioto shintoistyczna świątynia Fushimi Inari-taisha poświęcona jest bóstwu japońskiemu Inari, którego płci nie można jednoznacznie określić, ale kto by się tym przejmował? Możemy więc trafić na przedstawienia tego kami jako kobiety, mężczyzny, czy istoty androgynicznej, a wszystko zależy od miejscowych wierzeń. Umówmy się, że dla mnie będzie kobietą (takie małe babskie zboczenie).

Inari to patronka dobrobytu. Opiekuje się, m.in. ryżem, płodnością, powodzeniem, rolnictwem i przemysłem, dlatego wiele firm „sponsoruje” bramy torii (to coś na zdjęciu powyżej), licząc na biznesowy sukces. Informacje o firmach można odczytać z napisów na bramach, których w Fushimi Inari jest bez liku (aż żałuję, że nie próbowałam ich policzyć!).

 

Inari ma swoją świtę, do której należą białe lisy zenko (patrz poniżej). To dobre lisiątka, zwiastują bogactwo i przepych. Trzeba pamiętać, że Inari sama w sobie nie jest lisem!

 

Droga na szczyt?

W upalny letni dzień żar leje się z nieba, a wilgotne ciężkie powietrze oblepia i obezwładnia człowieka, który marzy tylko o hibernacji w basenie lub o litrach wlanej w siebie wody, nie wódy, moi Drodzy. Komu w taki dzień przyszłoby do głowy wspinanie się na tę względnie niewysoką (233 m n.p.m.), ale męczącą górę? Ano mnie i setkom innych osób. Warto wycisnąć z siebie litry potu i to niekoniecznie z wysiłku, by dotrzeć na sam szczyt zwieńczony świątynią. Może krótka modlitwa i wrzucona ofiara zapewnią upragniony dobrobyt?

Po drodze na szczyt trafimy na wiele kawiarenek, w których możemy odpocząć po uprzednim zakupie jednego z japońskich specjałów. Łatwo też natknąć się na automaty z napojami i ukochaną wodą, której cena wzrasta wprost proporcjonalnie do ilości pokonanych schodów, a w wyższych partiach wynosi około 300 jenów (standard to jakieś 100 jenów).

Pić się chciało. Ludziska to wstydu nie mają… A może po prostu w Japonii brakuje koszy? Coś w tym jest… (ale to innym razem)

 

Czy to czasem nie Spirited Away?

 

Mimo, że odwiedziłam w Japonii wiele miejsc, śmiało mogę stwierdzić, że właśnie Fushimi Inari-taisha i tereny ją otaczające zajmują w moim sercu szczególne miejsce.

Ktoś tu lubi „Spirited Away”, słynne anime studia Ghibli?

Ja totalnie uwielbiam tę magiczną bajkę, pełną cudacznych stworów i nieprawdopodobnych miejsc, naszpikowaną japońskim folklorem. „Spacer” po Fushimi Inari to jak wejście do świata tej animacji. Człowiek może się poczuć, jakby utkwił gdzieś pomiędzy światem ludzi, a miejscem dostępnym jedynie dla kami, jakby znalazł się w strefie, w której wszelkie cuda są możliwe.

To całkowicie i dosłownie magiczne miejsce, inne niż wszystkie, w których kiedykolwiek byłam.

Każdy, kto postawił tam stopę i spróbował przedrzeć się przez kolejne piętra schodów, prawdopodobnie rozumie, co mam na myśli. Tam czas ustaje, a codzienność całkowicie zamiera. Można się w pełni wyciszyć i nawet tłumy turystów wszelkich narodowości (no, może wyłączając głośnych Chińczyków) nie są w stanie zburzyć spokoju, który osiąga się podczas trudnej drogi na szczyt.

Wspinaczka i medytacja w jednym? W Fushimi Inari to możliwe.

 

Lisy i ludzie… co lepsze? Chyba nie trzeba pytać. Pan na pierwszym planie jest subtelnie zdziwiony. Co zobaczył?

 

Nawet stacja kolejowa JR, na której wysiadamy, żeby udać się w tę niemal “pokutną” podróż pod górkę sygnalizuje nam, gdzie się znajdujemy. Dworzec jest obficie przyozdobiony bramami torii symbolizującymi przejście ze świata profanum do sacrum. Szkoda, że żadne zdjęcie się nie uchowało. Chyba trzeba ponownie odwiedzić Japonię!

W Japonii naprawdę wystarczy kilka wycieczek czy niewinnych spacerów, żeby zrozumieć istnienie rodzimego kultu shinto, który docenia wszelkie istnienie i przypisuje duszę przedmiotom będącym dla ludzi Zachodu jedynie martwą materią. Łatwo poczuć, że tam wszystko ma duszę. W Polsce tego nie znajdziesz!

 

Japonia to definitywnie kraj bogów. 

Arlekin w Krakowie – totalna błazenada?

Arlekin…

 

jak Ci się kojarzy ta postać? Dobrze? A może źle?

 

No właśnie

 

Gdy słyszę to słowo, myślę o kimś tragikomicznym, pociesznym, godnym współczucia, ale na pewno nie szacunku. Coś jest w tej nazwie…

 

Ale o co tutaj chodzi?

 

Sukces lub porażka – masz 50% szans

 

Ciężko zliczyć wszystkie (nie) warte uwagi miejsca w Krakowie. Jest ich wiele i ciągle przybywa. Niektóre trwają niewzruszone i czasem człowiek myśli – jak to możliwe?

Jak się dziś wybiera nowe miejsca? Cyk, nazwa, facebook, tripadvisor i inne takie, i sprawdzamy opinie. Czego dziś szukasz? Cichego nastrojowego miejsca? Konkretnego jedzenia? Smacznej kawy i pysznego ciastka? Prawdopodobnie zasugerujesz się opiniami innych i odwiedzisz jedno z pierwszych w rankingach miejsc (nie zawsze działa!).

Czasem też celujesz “w ciemno” (to dla amatorów mocnych wrażeń – na przykład dla mnie).

 

Commedia dell’arte

 

Niełatwo trafić na naprawdę dobre ciacho, choć to kwestia gustu. Mnie zazwyczaj nie smakuje.

Pewnego razu myślałam już, że pojawiła się iskierka nadziei, że znalazłam moje guilty pleasure w Arlekinie na Rynku Głównym. Niestety to było tylko pierwsze wrażenie, jakimś cudem dobre (hmmm). Tak, torty i ciasta mają całkiem smaczne, cena też nie zabija, choć w sezonie cudownie wzrasta (lato, turyści czy coś?). Każdy chce zarobić, wiadomo. Kawy nie pamiętam, nie żałuję i nie chcę się poprawić.

 

Czas na konkrety!

 

Obsługa to porażka. Po-raż-ka (porażająca). Oznacza to tyle, że oceny i komentarze na facebooku są jak najbardziej aktualne i prawdziwe. Chcesz więcej? Patrz niżej:

 

Pewnej pięknej soboty…

– Dzień dobry, chciałam zarezerwować stolik na jutro na 17:00.

– My nie rezerwujemy. Dziś jest taki ruch, że nie rezerwujemy.

– Ale ja na jutro.

– Na jutro też nie. Widzi pani, jaki ruch. Nie rezerwujemy, bo to… bleeebuuuubelelelee… Każdy się zmieści.

I w zasadzie nie wiem, dlaczego nie rezerwują, ale w porządku. Mają ruch, może się boją, że „rezerwacja” nie przyjdzie i mniej zarobią?

– No dobrze. W takim razie chciałam złożyć zamówienie.

– A ma pani stolik?

– Nie, ale zaraz sobie usiądę. Chciałam zamówić i usiąść.

„Obsługi i tak się nie doczekam przy stoliku” – myślę, mając w pamięci ostatni raz w tym miejscu. Że też ciasto było mnie tu w stanie przyciągnąć po raz kolejny…

– Nie, nie. To musi pani usiąść i czekać na obsługę!

„Dzięki, wychodzę”.

Stężenie kompozycji składającej się z lekceważenia i braku profesjonalizmu w tym miejscu przekracza tolerowany przez mnie poziom, więc faktycznie wychodzę. Energicznie, już, raz dwa. Pozostaje tylko niesmak. Never see you again!

Przemiła, ciemnowłosa pani skutecznie zniechęca mnie do kontynuowania kalorycznej przygody w smutnym Arlekinie (może Pierrot bardziej by pasował?). Młode kelnerki są zabiegane i Bogu ducha winne, za to „starsza obsługa” to prawdziwa władza na dzielni, niestety wyjątkowo niemiła dla młodych pracownic (i klientów).

 

Arlekin to czy Pierrot? Jak na mój gust – 2 w 1

 

Wystrój? Tak przeciętnie tchnie latami 90. i mgiełką postkomunizmu, że nawet nie zrobiłam zdjęcia (przecież specjalnie tam nie pójdę!). Miejsce z innej epoki, zatrzymało się w czasie dawno temu (i pod każdym względem). Nawet klienci to raczej starsze osoby. Może dla nich obsługa jest milsza?

No a jak z tym ciastem? Wygląda to jakoś? Kawałki duże, nie ma co narzekać i smaczne. Te dwa poniżej to chyba najlepsze, co mają w asortymencie. Raczej nie da się zjeść więcej niż jednego na raz, bo występuje zasłodzenie, ale podkreślam… raczej.

I, tak, pamiętaj, czasem nie mają akurat tego, na co masz ochotę.

 

Widać troszkę wystrój. Serwetki wyglądają znajomo (przedwiecznie), prawda?

 

Jak to zakończyć z godnością? Asortyment mają niezły, obsługę albo umęczoną, albo chamską – bez dwóch zdań. Wystrój nijaki, bezpłciowy, trochę smutny jak niegdyś tętniące życiem sanatoryjne miejscowości. Rezerwacji nie zrobisz, jakby akurat Ci zależało, bo “zmieścisz się” (w godzinach szczytu).

 

Ocena: 3/8

 

Zastanawiam się, czy nie byłoby lepiej, gdyby takie miejsce w ogóle nie funkcjonowało? Ani to miłe dla klientów, ani dla samych siebie, a lepsze rzeczy jadałam w innych kawiarniach. Warto wpaść tylko na Royala i Moreno (powyżej). O ironio, „Arlekin” pasuje niemal doskonale do tego nieco tragikomicznego miejsca – to błazen według niektórych patronujący złodziejom i żebrakom.

 

Człowiek to sobie jednak czasem potrafi strzelić w kolano…

 

*Grudniowa przechadzka przyniosła radosny (?) update*

Remont to czy zamknięcie? Nie wiem, czy już się cieszyć, czy jeszcze poczekać. Zobaczymy co się wkrótce wydarzy. Ktoś wie?

Nowa odsłona czy całkiem nowa “wartość”?